Ayuthaya (lub Ayutthaja) to historyczna stolica Tajlandii. Leży w centralnej części Tajlandii, w odległości ok. 80 km na północ od Bangkoku. Dzieli się na dwie części: miasto wewnętrzne (znajdujące się na wyspie) i miasto zewnętrzne. Stare Miasto w znacznej części usytuowane jest w wewnętrznej części Ayutthaji. O historii miasta nie będę pisać, odsyłam do przewodników :), jestem jednak zdania, że warto ją znać zanim zacznie się zwiedzanie, wszystko wtedy nabiera innego znaczenia.
Do miasta dotrzeć można autobusem, koleją lub statkiem (jest to opcja dużo droższa i zajmuje mnóstwo czasu) albo tak jak my autem. Po mieście poruszać się można w różnoraki sposób. Za przystępną cenę wypożyczyć możemy rower i wtedy teoretycznie mamy szansę dotrzeć do każdego zakątka tego niewielkiego, rozciągniętego na kilku kilometrach miasta. Jednak po tym jak zobaczyliśmy w jakich odległościach od siebie poszczególne świątynie są położone, nie polecamy. Można również umówić się z kierowcą tuk-tuka, który będzie nas woził przez cały dzień, oznaczało by to korzystniejszą cenę, niż płacenie pojedynczo za każdy odcinek drogi, przy nieustannej zmianie przewoźników. My bardzo byliśmy zadowoleni z wykupienia wycieczki. Poruszaliśmy się po mieście busem (jednym z trzech, sporo nas tam było :) ), mieliśmy anglojęzycznego przewodnika, zaoszczędziliśmy dużo czasu i choć nie obejrzeliśmy wszystkich świątyń, zdecydowanie po paru godzinach, nam to wystarczyło. Za wycieczkę z lunchem w cenie, zapłaciliśmy chyba 550THB. Myślę, że o ile nie ma się archeologicznych zapędów, to bardzo dobre rozwiązanie, gdybyśmy przyjechali tu na własną rękę, w tak krótkim czasie nie udało by nam się zobaczyć tak wiele. Najsłynniejsze ruiny Ayutthaji zwiedziliśmy w ok 4 h. Było ich 6. Przewodnik przed wejściem do każdej kolejnej, opowiadał krótką jej historię, a następnie mieliśmy 30-40 min na obejście i porobienie fotek. Bardzo nam to odpowiadało. Same ruiny: piękne… Z niektórych nie chciało się wychodzić. Dla mnie to było wspaniałe przeżycie, dało się wyczuć ducha tych miejsc.
Reszta dnia, oczywiście w Bngkoku, upłynęła nam na spacerku w deszczu połączonym z zakupkami, romantycznej kolacyjce ze straganu;), przy rewelacyjnych drinach za 70 THB ! Mniam!!!
PS. Trzeci dzień: znowu deszczyk, po jednym ugryzieniu komara na osobę, zero robali ;)