Dzisiaj w planie było zwiedzanie Wat Arun ( Świątynia Świtu). Przepłynęliśmy promem (za 3 THB!!!) na drugiej strony „urokliwej” rzeki Menam (jedyna brudna woda jaką widzieliśmy w Tajlandii). Oczywiście aby wejść do świątyni trzeba było być odpowiednio ubranym, my byliśmy przygotowani (przypinane nogawki, sarong, szal ). Tu wystarczyło mieć zakryte kolana, ale w Grand Palace już także kostki. Ogólnie – warto było się wybrać. Można tam wspiąć się na zabójcze schody, skąd rozpościera się piękny widok. Mówi się, że najwspanialsze wrażenia są o świcie i zachodzie słońca, w co nie wątpię, ale jakoś zabrakło nam determinacji, żeby zrywać się nad ranem ;) Szczególnie, że przed wyjściem, wymeldowaliśmy się z hotelu, gdyż wieczorem wyjazd na Koh Tao.
Bilet wykupiliśmy sobie w tym samym biurze podróży, co do Ayutthaji, za 750 THB. W hotelu można było spokojnie zostawić bagaże w depozycie za 20 THB za dzień.
Podróż była skomplikowana, ale chociaż nikt nam niczego nie tłumaczył, zdawało się, ze wszystko jest porządnie dograne i nie musimy się martwić.
Ok 18-19.00 zgarnął nas koleś i zaprowadził do punktu zbiorczego, gdzie stały już 4 autokary. Wszystkie wiozły ludzi jadących na 3 różne wyspy, w związku z tym każdy dostawał naklejkę przypisaną do odpowiedniego autokaru. Bagaże również były układane tak , by wydostać łatwo te, które wysiadkę mają najwcześniej. Czyli znowu w całym tym bałaganie – wszystko jest pod kontrolą :) W autobusie była zabójcza klima, więc nasza rada: warto mimo wysokiej temperatury na zewnątrz, także nocą, mieć z sobą coś ciepłego do przykrycia, bo koce nie zawsze są na wyposażeniu.
P.s. Na luziku, zza szyby, podziwialiśmy ulewę i to jak kierowcy na jezdni sobie z nią radzą:) Pod kołami potoki, a samochody jadące dołem były zalewane wodą spływającą z estakady autostradowej biegnącej nad nimi, do tego ludzie pomykajcy na skuterkach z parasolkami… Byliśmy pełni podziwu :)