Do 11.00 musieliśmy się wymeldować, a potem mieliśmy jeszcze parę godzinek do promu. Wykorzystaliśmy je oczywiście na dalszym kosztowaniu lokalnych specjałów. Ja na przykład jadłam dziś najdziwniejszy makaron w moim życiu. Był szeroki, długi i taki trochę gumowaty. Ciekawy, ale na dłuższą metę, nie dla mnie. Standardowo shake’i. Nie wyobrażam sobie pobytu w Tajlandii bez nich. Prawdziwe orzeźwienie i idealne łagodzenie po ostrych smaczkach.
Potem wylegiwaliśmy się na plaży i mimo, że w między czasie pokropił deszczyk, a słońce cały czas za chmurkami, nawet dało się trochę przypiec :)
Prom przybył prawie punktualnie. Żegnajcie wyspy...
Z Krabi, dokąd dopłynęliśmy, kolejny zabawny pojazd, zabrał nas w miejsce skąd rozjeżdżały się autokary (już tam byliśmy wcześniej). Stamtąd już bezpośrednio do Bangkoku. Podróż trwała 12 godzin, mieliśmy 2 przystanki na toaletę i posiłek. Klima jak zwykle szalała, ale tym razem nie dali kocyków i nie było filmu ;) Pozostało nam tylko próbować zasnąć.